Zblizanie sie komety do Slonca

0
794

Gdy kometa zbliży się do Słońca na odpowiednią odległość i staje się dostępna dla obserwacji, jądro otacza już całkowicie atmosfera powstała z umykających z niego cząstek pyłu i gazu. Pamiętamy, że jądro komety ma tylko kilka do kilkunastu kilometrów średnicy, grubość zaś zakrywającej go atmosfery wynosi dziesiątki tysięcy kilometrów, a otoczki wodorowej – aż miliony kilometrów. Gdyby więc nawet można je było wtedy obserwować, to i tak w największych teleskopach byłoby punktowym obiektem. Cała zatem nadzieja w sondach kosmicznych, za pomocą których osiągnięto epokowy postęp w badaniu przyrody naszego Księżyca, bliższych i dalszych planet oraz ich satelitów. Mogą one przecież z powodzeniem zbliżyć się także do jąder kometarnych i z bliska je badać. Ale dlaczego dotąd takiego eksperymentu nie przeprowadzono? Niestety, na przeszkodzie stanęły różne problemy natury technicznej, które są bardziej złożone niż w przypadku wypraw do dalekich planet. Lot z Ziemi do tej czy innej planety jest w zasadzie przejściem z jednej orbity okołosłonecznej na drugą orbitę; obie leżą mniej więcej w tej samej płaszczyźnie. W każdym synodycznym obiegu17 istnieje dostatecznie długi okres, w którym taki przelot może się odbyć po najbardziej optymalnej trajektorii, przy minimalnym zużyciu paliwa. Niekiedy można nawet wykorzystać wpływ grawitacyjny jednej planety, by beznapędowo przeprowadzić lot w kierunku następnej. Przy użyciu silnika rakietowego można wreszcie wyhamować ruch sondy, by – wykorzystując przyciąganie grawitacyjne docelowej planety – przejść na jej obiegową orbitę lub też lądować na niej.

Zobacz też..

Do największych zagadek przyrody należy bez wątpienia zjawisko znane pod nazwą ?meteorytu tunguskiego”. Rozegrało się ono w początkach naszego stulecia nad Wyżyną Środkowosyberyjską, a ściślej mówiąc – nad dorzeczem Podkamiennej Tunguskiej. Rankiem 30 czerwca 1908 roku po tamtejszym nieboskłonie przeleciał tajemniczy obiekt, wysyłający olśniewające światło i ciągnący za sobą smugę dymu. Wkrótce potem usłyszano odgłosy potężnej eksplozji, po czym zadrżała ziemska skorupa, a nad tajgą przeciągnęła fala gorącego powietrza, wywołując na rozległym obszarze pożar lasu. Na szczęście wszystko to rozegrało się w prawie nie zamieszkanym terenie, na którym jedynie od czasu do czasu przebywali koczujący Ewenkowie ze swymi stadami reniferów. Nie ma jednak żadnej pewności, czy faktycznie obeszło się bez ofiar w ludziach. O intensywności opisanych wyżej zjawisk najlepiej mówią relacje naocznych świadków. Na uwagę zasługują zwłaszcza przeżycia pasażerów pociągu osobowego, akurat w tym czasie podążającego magistralą transsyberyjską w kierunku Kańska. Maszynista po przejściu fali uderzeniowej natychmiast zatrzymał parowóz, gdyż – jak później twierdził – był święcie przekonany, że pociąg wyskoczył z szyn. Natomiast obsługa pociągu tuż po ucichnięciu detonacji zaczęła gorączkowo przeglądać wagony, aby ewentualnie udzielić pierwszej pomocy rannym w wyniku rzekomej eksplozji bomby zegarowej.