Choć trudno w to uwierzyć, bo moje zainteresowanie biznesem i pokrewnymi dziedzinami nie jest czynnością, którą wykonuję od niedawna, dopiero teraz zabrałem się za książkę guru wolności finansowej Roberta Kiyosakiego, a mianowicie za „Bogatego Ojca, Biednego Ojca”. Do książki podszedłem z dużym entuzjazmem, gdyż wiedziałem, że jest to bestseller, który (rzekomo) zmienił życie wielu setek tysięcy (jak nie milionów) ludzi na całym świecie, gdzie tylko książką Kiyosakiego dotarła. Po przeczytaniu tejże książki mogę z całą stanowczością ją odradzić.
Szkoda czasu na jej czytanie. O ile sam autor podaje dość sensowne rady na to, w jaki sposób budować swoje aktywa (definiowane przez niego w sposób nieco odmienny od założeń rachunkowości), które mają nam przynosić pasywne dochody, o tyle spełnienie wszystkich założeń, by takie aktywa zgromadzić wydaje się dość trudne do osiągnięcia, żeby nie mówić niemożliwe, dla większości ludzi.
Autor podaje, że zamiast np. kupowania domu czy też samochodu, lepiej kupić np. akcje lub obligacje. Można się z tym zgodzić i nie. Po pierwsze jeżeli budujemy dom na kredyt, to rzeczywiście autor ma rację – tak naprawdę to nie my jesteśmy właścicielami domu (choć z dokumentów mogłoby wynikać inaczej), ale bank w którym zaciągnęliśmy 30 letni kredyt, co spowodowało, że staliśmy się jego niewolnikami i musimy ciągle pracować, by mieć środki na spłatę długu. Podobnie jest z samochodem na kredyt.
ZOBACZ: Dlaczego wg Kiyosakiego oszczędzający tracą
W moim przekonaniu dom zbudowany za własne pieniądze, bez udziału kredytu to inwestycja, która gwarantuje nam bezpieczeństwo. Nie trzeba już spłacać kolejnych rat kredytu do banku, a wartość nieruchomości prawdopodobnie zacznie wzrastać wraz z upływem czasu. Z samochodem nie jest już tak prosto. Gdy kupujemy za własne pieniądze nowy samochód w salonie, to przy samym z niego wyjeździe, traci się 25% wartości samochodu (o czym pisał także Kiyosaki).
Moim zdaniem nie warto, nigdy (czy to na kredyt czy za własne środki) kupować nowego samochodu. Po pierwsze tracimy już na samym początku, jak pisałem 25%, a po roku 1/3 wartości samochodu. Samochód taki to czysta konsumpcja i to w dodatku jedna z najdroższych jej form. Sądzę, że lepiej zakupić samochód używany np. do 10 tys. złotych, oczywiście sprowadzony z Niemiec lub używany przez polskiego emeryta, który mimo np. 10 letniego wieku, jest praktycznie niezniszczony. Na nowy samochód wydamy, powiedzmy 50-60 tys. złotych. Ile na nim tracimy już pisałem.
ZOBACZ: Jak manipulować mężczyzną i kobietą