W każdym kolejnym roku spalamy więcej paliw niż w roku poprzednim, likwidując zarazem miliony akrów lasu i stepu. Obszary te następnie pokrywamy w znacznym stopniu nawierzchniami dróg a zarazem wyłączamy je z produktywności fotosyntetycznej. Przyśpieszamy tym samym łączenie się węgla z tlenem w dwutlenek węgla i hamujemy tempo regeneracji tlenu w atmosferze. Wprawdzie zgodnie z najwnikliwszymi ocenami przez najbliższe 10 000 lat lub nawet dłużej nie przewiduje się, aby nasze oddziaływanie na środowisko mogło wpłynąć ujemnie na zawartość tlenu w atmosferze, niemniej przeciętna zawartość CO2 już się podniosła – jak wcześniej wspomnieliśmy – z 290 do 320 ppm. Większa część krótkofalowego promieniowania słonecznego padającego na Ziemię zmienia się w długofalową energię cieplną, która wypromieniowuje z powrotem w przestrzeń. Zarówno dwutlenek węgla, jak i para wodna atmosfery łatwiej przepuszczają światło niż długofalowe promieniowanie cieplne. Substancje te działają zatem jako filtr pozwalający światłu słonecznemu przenikać na wskroś i zatrzymujący ciepło; jest to tzw. efekt cieplarniany. Teoretycznie powinno to było spowodować już ogólne ocieplenie powierzchni naszej planety. Podwyższenie temperatury średnio nawet. o. kilka stopni mogłoby wywołać katastrofalne skutki. Biegunowe zmarzliny zawierają pod postacią lodu dostatecznie dużo wody, aby w razie stopnienia wystarczyła ona na podniesienie poziomu mórz o blisko 70 m. Wszelako nowe doświadczenia wskazują, że gdyby stężenie dwutlenku węgla w atmosferze zwiększało się bez równoczesnego wzrostu zawartości innych substancji tworzących aerozole, rośliny rosłyby niewątpliwie szybciej. Byłoby więc zrozumiałe, że stały wzrost zawartości dwutlenku węgla w atmosferze wpływałby korzystnie na foto- syntetyczną wydajność netto roślin a tym samym na zwiększenie produkcji żywności, pod warunkiem niezanieczyszczania atmosfery innymi składnikami. Jednak pomimo że wzrost poziomu CO2 w powietrzu jest bezsporny, nie nastąpiło ocieplenie klimatu na Ziemi.